środa, 4 maja 2016

11. "Niall, to nie była twoja wina"

Harry
Siedziałem na szpitalnym krześle i ze łzami w oczach patrzyłem jak moja księżniczka żegna się ojcem. Blondynka trzymała głowę na ramieniu mężczyzny i kurczowo trzymała jeg dłoń. Zerknąłem na matkę niebieskookiej, która siedziała załamana na fotelu pod oknem. Nie mogłem uwierzyć, że mężczyzna, z którym jeszcze miesiąc temu jadłem obiad i grałem w Fifę umiera na moich oczach:
- Niestety musimy już odłączyć aparaturę - powiedział lekarz wchdzą do pomieszczenia.
- Nie, proszę nie - zaskamlała Hope prostując się na krześke.
- Doktorze, możemy porozmawiać? - Zapytałem podnosząc się z miejsca.
- Oczywiście - odparł otwierając drzwi. Wyszedłem za nim na korytarz i stanąłem naprzeciwko niego. Spojrzałem przez szybę na blondynkę i jej matkę, która zajęła moje miejsce i przytulała do siebie córkę głaszcząc ją po głowie. Na ten widok ścisnęło mi serce, a łzy coraz mocniej cisnęły mi się do oczu:
- Naprawdę nic nie da się zrobić? Przecież je serce jeszcze bije - powiedziałem drżącym głosem.
- Harry, jego muzg umarł, a serce pracuj tylko dzięki aparaturze. To koniec - powiedział spokojnie, ale stanowczo. 
- Dobrze - westchnąłem, a po moim policzku spłynęła pojedyńcza łza. Weszliśmy do sali, mama Hope z powrotem siedziała na fotelu i chowała twarz dłoniach, a dziewczyna nadal ściskała dłoń swojego ojca. Podszedłem do blondynki i pocałowałem czubek jej głowy: 
- Daj mu odejść - wyszeptałem w jej włosy.
- Żegnaj, tato - szepnęła po chwili wstając z krzesła i puściła jeg dłoń. Przyciągnąłem ją do siebie, a ona wtuliła się w mój tors i cicho płakała w moją koszulkę. Lekarz odłączył mężczyznę od aparatury i po chwili usłyszeliśmy charakterystyczne piszczenie na co blondynka mocniej zacisnęła pięści na mojej bluzce.
Nadal miałem w głowie obraz tamtego dnia i każdej nocy śniła mi się zapłana blondynka trzymająca dłoń swojeg ojca. Stanąłem na werandzie Reedów i zapukałem do drzwi, a po chwili przede mną pojawiła sie Alice, młodsza siostra Hope:
- Cześć, młoda, jesteście gotowe? - Zapytałem widząc, że dziewczynka jest już w swojej czarnej sukience.
- Mamusia pojechała wcześniej, a Hope zamknęła się w pokoju i nie chce mi otworzyć - odparła blondyneczka.
- A długo tam siedzi? - Zapytałem biorąc dxiewczynkę na ręce i wszedłem do domu.
- Obejrzałam dwie bajki - odparła pokazując trzy palce.
- To jest dwa - zaśmiałem się zginając jeden z jej paluszków - to idź obejrzyj jeszcze hedną bajkę, a ja pójdę z nią porozmawiać - powiedziałem stawiając ją na podłodze. Dziewczynka pokiwała głową i pobiegła do salonu, a ja wdrapałem się na górę i stanąłem pod drzwiami mojej dziewczyny:
- Hope, to ja, Harry - powiedziałem pukając do drzwi, ale nie uzyskałem odpowiedzi - słońce, wiem, że tam jesteś, proszę otwórz - znowu nic - nie odejdę do puki mi nie otworzysz - dodałem i po chwili drzwi się uchyliły, a przede mną stanęła zapłakana blondynka. Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem:
- Nie chce tam iść - załkała moją koszulkę.
- Czego, kochanie? - Zapytałem głaszcząc jej włosy.
- Litości - odparła patrząc w moje oczy - boje się tych współczujących spojrzeń i tych łzawych gadek "tak mi przykro z powodu twojego taty", bo mi, kurwa, nie jest przykro - wyjaśniła.
- Będę tam z tobą - szepnąłem kładąc dłonie na jej policzkach na co dziewczyna delikatnie się uśmiechnęła - teraz idź się ubrać, a ja pójdę pooglądać bajki z twoją siostrą - powiedziałem na co dziewczyna cicho się zaśmiała, pokiwała delikatnie głową i ruszyła w stronę szafy. Zamknąłem drzwi do jej pokoju, zszedłem do salonu i usiadłem kapie obok Alice. Dziewczynka wdrapała się na moje kolana, położyła główkę na moim ramieniu i dalej wpatrywała siębw telewizor.
Cassie
Przebiegłam na drugą stronę ulicy i wpadałam zziajana do domu Nialla, który, jak zwykle, był otwarty. Pierwsze miejsce, które sprawdziłam to kuchnia i właśnie ona okazała się strzałem w dziesiątkę. Weszłam do pomieszczenia i zobaczyłam blondyna jedzącego kanapki przy wyspie kuchennej:
- Co ty robisz? - Zapytałam zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Jem? - Powiedział z pełnymi ustami.
- Mieliśmy iść na pogrzeb ojca Hope - odparłam siadając na przeciwko niego.
- Nigdzie nie idę - mruknął pod nosem.
- Przestań, ktoś musi ją wspierać - westchnęłam.
- Powiedziałem, że nigdzie nie idę - krzyknął podywając się z krzesła i ruszył do salonu.
- Dlaczego? - Zapytałam idąc za nim.
- Bo niewidzę pogrzebów - wrzasnął gwałtownie odwracając się w moją stronę - nie rozumiesz, że widok trumny, karawanu i tłumu ludzi ubranych na czarno przypomina mi o wszystkim co stało się dziesięć lat temu. Ty nie musiałaś patrzeć na śmierć swojej matki - powiedział, a na końcu jego głos zadrżał. Podedzłam do niego i mocno go przytuliłam. Chłopak owinął ramiona wokół mojej talii, wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi i zaczął płakać:
- Nie wiesz jak to jest, kiedy w wieku ośmiu lat trzymasz w swoic małuch rączkach dłoń mamy, która z minuty naminutę staje się coraz słabsza, a ty nie możesz z tym nic zrobić. Nie wiesz jak to jest ciąć się od dwunastego roku życia, bo w twojej głowie cały czas siedzi myśl, że ona nie żyje przez ciebie, a ojciec ma w dupie to co czujesz i woli zajmować się swoimi dziwkami - powiedział zaciskając pięści na im swetrze.
- Niall, to nie była twoja wina - szepnęłam głaszcząc go po głowie.
- Możemy zostać w domu? - Zapytał podnosząc głowę i spojrzał na mnie przekrwionymi od płaczu oczami.
- Oczywiście - delikatnie się uśmiechnęłam głaszcząc go po policzku. Nie lubiłam oglądać go takiej rozsypce i chociaż żadko okazywał takie emocje to za każdym razem moje serce łamało się na miliony kawałków.
----------------
Hej, 
wróciłam do mojego dziecka (czyt. Wróciła wena na "Destiny").
Mam nadzieję, że pomysły szybko mnie nie opuszczą.